Moja refleksja na temat startu w tym rajdzie, pierwszym Podkurku, bez zdjęć bez skanów, po prostu kilka zdań:

 

 

Podkurek, podkurek…, wyczekiwany z wielkim zapałem i ochotą do walki, na miejscu uzmysłowił mi, jaką wielką i profesjonalną stał się imprezą. I piszę to nie tylko z punktu widzenia organizacji, nagród, dyplomów i zaproszonych gości, ale przede wszystkim z punktu widzenia "zawodowstwa", jakie reprezentują sami uczestnicy. Natomiast, porównywanie się z ich poziomem jest czymś mało interesującym, a może i śmiesznym. Cóż można napisać na temat obecnych, własnych możliwości, chyba tylko tyle, że lokują się one gdzieś w okolice "rozgrywek" II lub III ligowych . Ale trudno oceniać tylko wyniki, rywalizacja zawsze jest czymś ekscytującym, trzeba mieć też na uwadze inne cele, choćby takie jak przyroda, historia czy towarzystwo. Tutaj w Karczewie zasmakowałem wszystkiego po trochu, począwszy od historii poprzez piękną przyrodę, a skończywszy na podniebieniu. Ale biorąc pod uwagę to najważniejsze, tak okrągłą i znaczącą rocznicę tego wydarzenia, czy można było odpuścić sobie przeżycia choć jego części? Ja nie mogłem, bo chociaż nie spodziewałem się zdobycia laurów, to starałem się być jednym z tych, którzy przyczyniają się do rozpowszechnienia czegoś, co jest alternatywą dla dzisiejszego świata, zapracowanego, przytłaczającego i pełnego problemów. To nic, że wyniki nie rekompensowały wysiłku, ważne było to, że w pewien sposób zbliżyły do grona tych, którzy mają w życiu pasję. Pasję do czegoś tak pospolitego, czym jest wycieczka do lasu, ale tak trudnego, czym jest kontynuowanie, niekiedy w burzliwych czasach, tej 30letniej historii pewnego rajdu.

Tak więc o XXX Podkurku mogę śmiało napisać jedno zdanie: Przybyłem, zobaczyłem, i choć nie zwyciężyłem, to wpisałem się w karty historii imprezy, z czego niezmiernie się cieszę.

 

Marek Lisiecki