Jesienny wypad w Beskid Niski czyli GEZNO 2006

Tegoroczna V edycja Górskich Ekstremalnych Zawodów na Orientację mimo wcześniejszych perturbacji odbyła się w dniach 18 i 19 listopada 2006 r. Dzięki temu, że termin był przesunięty o tydzień, miałem wyjątkową okazję wystartować w tej trudnej nawigacyjnie imprezie, w bardzo ciekawym i wymagającym terenie Beskidu Niskiego. Organizatorem i bezpośrednim wykonawcą było Studenckie Koło Przewodników Beskidzkich z Warszawy pod przewodnictwem Adama Panasika i wsparciem dotychczasowego głównego organizatora Compass z Krakowa. Nowością tegorocznej imprezy oprócz startu dwuosobowych zespołów na trasach sportowych w kategorii SMM (męska), SMIX (mieszana lub kobieca), SVMM (męska dla weteranów – suma wieku w zespole powyżej 90 lat) oraz SVMIX (mieszana weteranów) były trasy turystyczne. W ramach tych tras przewidziano dwie kategorie bez podziału na wiek. Pierwsza TE przewidywała marsz na dystansie ok. 50 km, z pełną mapą w skali 1 : 50 000 z limitem 16 godzin (dzień i noc), natomiast druga połączona z TS i TP posiadała mapy trochę przekształcone i składała się z trzech etapów: dwa dzienne i jeden nocny.

Na starcie w Wisłoku Wielkim pojawiło się wyśmienite grono uczestników liczące 85 osób z całej Polski oraz sąsiadów zza południowej granicy. Najliczniej obsadzone kategorie to SMM (26 osób) i SMIX (30 osób). Terenem zawodów były najbardziej dzikie fragmenty Beskidu Niskiego, gdzie po “Akcji Wisła” w 1947 roku i wcześniejszych “dobrowolnych” wysiedleniach ludności łemkowskiej teren znacznie zmienił swoje oblicze. Opuszczone wioski, zapomniane cmentarze, także cmentarze z I wojny światowej, cerkiewki i samotne krzyże przydrożne, na stałe wpisały się krajobraz tych gór. W takich okolicznościach z dużą rezerwą należało podchodzić do treści map, które otrzymaliśmy. Każda kategoria miała trochę inne PK i oczywiście długości trasy.

Do bazy, dużej i mocno oświetlonej szkoły dotarliśmy już mocno po północy. Po drodze z Warszawy było sporo mgieł, a kilka kilometrów przed celem, w Jaśliskach, zatrzymał nas jeszcze patrol WOP, który czujnie pilnował nocnych szlaków przemytniczych. Szybka rejestracja, wymiana uwag z kierownikiem zawodów, zapoznanie się z parametrami tras i udajemy się na podłogę w korytarzu szkolnym. Dostępne sale były już zajęte, ale za to mieliśmy dużo miejsca wokół siebie.

Rano szybkie pakowanie ekwipunku na trasę, kaloryczne śniadanie i gotowi do startu udajemy się na odprawę techniczną. Tutaj dowiadujemy się, że na trasie możemy spodziewać się dużej ilości jeżyn i w związku z tym limit na pokonanie trasy został wydłużony o 1 godzinę, czyli 9. Pogoda jak na tę porę roku jest wyśmienita. Ranek trochę pochmurny, ale później pojawiło się nawet słońce z temperaturą ok. 11oC. Nie jest źle.

Startuję w kategorii weteranów męskich w parze z Januszem i mamy do pokonania ok. 24 km tak jak MIXy. Seniorzy mają trasę dłuższą o ok. 5 km liczoną w linii prostej na mapie i bez podania ilości przewyższeń. Przy wychodzeniu ze szkoły otrzymujemy kolorową mapę w skali 1 : 45 000 z naniesioną trasą i 6 punktami kontrolnymi (PK). Jest chwilę czasu na wybór wariantu. Punktualnie o godzinie 10.00 kierownik daje znak startu. Start jest dość widowiskowy, gdyż wszyscy ruszają na drugą stronę szosy i wspinają się na otwarte zbocze. Im wyżej zbocza tym więcej zespołów zaczyna poruszać się pieszo. Tylko najmocniejsi przebiegli przez otwarty grzbiet Hory. Stawka rozciąga się po drugiej strony góry i obiera kierunki na swoje PK. Jednak największa ilość zespołów zmierza na PK 1 na szczycie góry Szczorb. Dobiegając do koryta rzeki Kalnicy jesteśmy już w gronie tylko kilku zespołów. Rzekę udaje się nam pokonać jeszcze suchą nogą. Mamy okazję zobaczyć parę mieszaną weteranów Słowaków, którzy nas zgrabnie mijają w zaroślach. Jednak na stromym podejściu idziemy już w kilka zespołów. Bardzo strome podejście wyciska z nas już sporo potu. Po potwierdzeniu PK 1 chwila zastanowienia co dalej.

Postanawiamy zejść na przełęcz i wzdłuż grzbietu dotrzeć do poprzecznej drogi z żółtym szlakiem turystycznym. Ale jak tu schodzić skoro pojawił się dywan jeżyn. Co chwila ktoś zaczepia butem i pada jak długi. Trzeba wysoko podnosić nogi. Wszyscy gdzieś się rozchodzą, a w naszym zasięgu wzroku jest tylko jedna para. Dobrze, że jeżyny tworzą dywan sięgający tylko do kolan, bo przedzieranie się przez całą trasę po czymś takim daje się mocno we znaki. Tuż przed drogą mamy do pokonania wartki strumień. Przy jego przechodzeniu zaczepiam nogą o korzeń i z całym impetem wpadam rękami do wody. Palec u prawej ręki mocno krwawi, a w lewej, w której trzymałem kompas pęka mi jego płytka. Dobrze, że pierścień został w całości i daje się czytać wskazania igły. Po drugiej stronie drogi trafiamy idealnie na rozjeżdżoną drogę prowadzącą na szczyt z PK 2, usytuowanym na starym, ledwo widocznym cmentarzyku. Marsz pod górę po błocie, w którym ślizgają się nogi, a buty przybierają na wadze, mocno utrudniają wspinaczkę. Z boku wychodzą dwa mixy braci Płonków, ale po chwili już nam znikają na podejściu. Na szczyt docieramy bez problemów, pozdrawiając dwa kolejne zespoły. I znowu się rozchodzimy pozostając samotnie na zboczu.

Postanawiam iść zboczem wzdłuż grzbietu i pilnować głęboko wcinającego się strumienia po lewej stronie, aby dotrzeć do poprzecznej drogi utwardzonej. I jest to stała taktyka na tych zawodach, gdyż po drodze pojawia się wiele innych dróg okresowych, a te które są na mapie, niekoniecznie są w terenie. Dlatego kto tego nie wyczuje, może mieć poważne problemy nawigacyjne. Już na dole znowu spotykamy Klarę z jej partnerem i razem wchodzimy na drogę pod górę, w kierunku na PK 3 na szczycie góry Berdo. Kiedy Klara otrzymuje hol w postaci dwumetrowej linki od partnera, to natychmiast znikają nam z pola widzenia. Przebijamy się przez zarośniętą dolinę, w której trwa wywóz drzewa, przechodzimy przez kolejne strumienie i odnajdujemy jar ze strumieniem, wzdłuż którego docieramy na szczyt Berdo. Pozdrawiamy kolejne zespoły.

W trakcie krótkiej przerwy podziwiamy widoki i serwujemy sobie pierwszy posiłek. Ruszamy grzbietem w kierunku rzeki Wisłok i niewidocznej wsi Moszczaniec. Po chwili spotykamy idącego z przeciwnej strony naszych rywali Jarka z kolegą. Nie było czasu na wyjaśnianie, ale jak się później okazało, rywalizując z parą Czeską potwierdzili inny PK z sąsiedniej góry i wracali by potwierdzić właściwy. Cały czas jeżyny utrudniały nam marsz. Prawa pięta zaczęła mi już doskwierać i wymagała założenia plastra. Przebijanie się bezdrożami w dół, do rzeki, kosztowało nas sporo wysiłku. Ciężko mówić o jakimś bieganiu. Po dotarciu do rzeki musimy się precyzyjnie zlokalizować, by po drugiej stronie trafić na ścieżkę, którą planujemy wejść na szczyt Kiczery. Ja zdejmuję buty i przeprawiam się na bosaka. Woda jest tak zimna, że ledwo udaje mi się dotrzeć na drugą stronę po kanciastych kamieniach. Zmieniam plaster na pięcie i udaję się za Januszem, który w tym czasie odszukał kolejny jar ze strumieniem. Mozolna wspinaczka przez jeżyny na szczyt trochę nas osłabiła. Jesteśmy już trzy godziny na trasie. Po dojściu na skraj lasu próbujemy zbiegać, po nie koszonej łące, do zabudowań Moszczańca. Nie ma żadnych śladów drogi, która jest naniesiona na mapę. Mijamy przytulny kościółek i przez zabudowania PGRu, a następnie obok dawnego zakładu karnego, łąkami, wspinamy się na łagodny grzbiet. Poszukujemy śladów drogi, która nas doprowadzi pod KK 4. Kolejny raz musimy się wpatrywać w rzeźbę terenu i najbliższe strumienie, trzymając zarazem kierunek na kompasie. Mimo pewnych trudności pewnie wchodzimy na niewielki szczyt z PK 4 i brnąc jeszcze wyżej na kolejny szczyt z PK 5. Tutaj spotykamy Adama z małżonką, którzy utrwalają nasz pobyt na zdjęciu.

Dochodzi godzina 15, a nam pozostał jeszcze jeden PK, ale już w pobliżu mety. Warto się pospieszyć, by dojść do niego jeszcze za dnia. Ruszamy biegiem w dół. Za gajówką Adam, który przy chodzeniu korzysta z kijków bierze małżonkę na hol i jako pierwsi ruszają ostro pod górę. Pod grzbietem rozstajemy się z tą sympatyczną parą, która wybrała przebijanie się po bezdrożach, a my postanowiliśmy odszukać, nie bez problemów, drogi w dół i skrajem lasu, przez łąki dotrzeć do PK 6. Przed PK zrobiło się na tyle ciemno, że trzeba było wyjąć czołówkę, aby doczytać mapę. Rozwidlenie cieków nie sprawiło nam większych problemów.

W oddali było widać już światła szkoły. Przyspieszamy na łąkach, jednak tuż przed bazą znowu zatrzymało nas koryto Wisłoka. Już po ciemku poszukujemy brodu i kiedy udaje się nam ta sztuka, po raz ostatni zaliczamy przeprawę przez wodę. Przez całą drogę miałem prawie suche buty, by na koniec je całkowicie zamoczyć. Docieramy do bazy po 6 godzinach i 37 minutach. Nasi najgroźniejsi rywale już dotarli, ale wiele zespołów było jeszcze na trasie. Wiele zespołów nie odnalazło PK, bądź byli na trasie dłużej niż wynosił limit. W kategorii męskiej sklasyfikowano tylko 6 zespołów. Bardzo wysoko bo na ogół w pierwszej trójce sklasyfikowane zostały zespoły naszych południowych sąsiadów. Wśród weteranów byli pierwsi, wyprzedzając Jasia Gracjasza z partnerem zaledwie o 2 minuty, nie widząc ich na trasie.

Gorąca kąpiel w bazie i gorący posiłek w udostępnionej kuchni szkolnej każdego stawiał na nogi i przywracał siły przed startem do drugiego etapu. Wielu jednak wróciło do bazy już na światłach. Kto miał siły mógł sobie jeszcze wystartować na nocnym, krótkim etapie trasy TS. Jednak większość wybrała odpoczynek. Natomiast uczestnicy trasy TE byli dopiero spodziewani około godziny 2 w nocy. Jednak żadnemu zespołowi nie udało się pokonać całej trasy. Noc była dla nich bardzo selektywna.

Drugi dzień zaczął się bardzo wcześnie, gdyż start handicapowy zaplanowano na godzinę 8, a Ci którzy się nie zakwalifikowali w 60 minucie straty do zwycięzcy, startowali o godzinę później i tym razem ze startu masowego. Na drugim etapie trasy najdłuższe były średnio o 5 km krótsze i z mniejszą ilością jeżyn. I znowu po starcie ruszyliśmy ławą w kierunku odkrytego grzbietu Hory, który zaliczaliśmy poprzedniego dnia. Jednak trasa drugiej pętli była bardziej przesunięta na wschód. Jednak wiele zespołów postanowiło jak najbardziej ominąć zakrzaczone strumienie na zboczu i wykorzystując wygodną, boczną drogę Wisłoka Wielkiego wejść jak najpóźniej na zbocze. Na grzbiecie roztaczał się zapierający dech w płucach (z wysiłku też) widok na okoliczne wzgórza Beskidu Niskiego. Omijamy łukiem strumienie rzeki Kalnica i przez otwarty szczyt o wys. 582 m n.p.m. wbijamy się w las. PK 1 położony jest na niewielkim szczycie grzbietu między dwoma strumieniami. Cała sztuka polega na właściwym wejściu do lasu. Niektórzy będą musieli dodatkowo pokonać z tego powodu bardzo głęboki jar. Nawigujemy bezbłędnie, a tuż przed PK spotykamy znajome zespoły, które tą samą drogą wycofują się na łąki, kierując się obejściem przez ten sam grzbiet na PK 2.

I my robimy tak samo, po drodze ponownie podziwiamy widoki i pokazujemy sobie, gdzie trzeba iść na PK 2 i PK 3. Omijamy Wahałowski Wierch, na który niepotrzebnie wdrapali się nasi konkurenci i spadamy z góry do nieczynnej o tej porze roku bazy studenckiej e Jaworniku. Po krótkiej chwili docieramy do cerkiewki i cmentarzyka, przy którym wisi nasz lampion.

Rzut oka na cerkiewkę i ruszamy dalej zostawiając naszych rywali, którzy już nas dogonili. Trzeba się wspiąć na przeciwległy hrzbiet po bezdrożach. Jednak po przekroczeniu dwóch strumieni odnajdujemy drogę do zwozu drewna i nią docieramy na sam grzbiet. Znowu jesteśmy sami. Na PK 3 trzeba zejść na sam dół, gdzie na niewielkiej górce jest nasz PK. Omijamy strumień i ostro w dół schodzimy drogami w bukowym lesie. Na dole tuż przed PK 3 spotykamy naszych rywali

Po potwierdzeniu PK, już razem wspinamy się tą samą drogą na grzbiet Kamienia. Na samej górze poruszamy się dość szybko, gdyż jest to las bukowy i nie sprawia problemów w marszu. Trochę się zachmurzyło i wzmógł się wiatr. Prognozy były gorsze na ten dzień, ale na szczęście nie pada. A my po dojściu do czerwonego szlaku turystycznego jakiś czas się nim poruszaliśmy, by na przełęczy zejść i już przez las wejść na szczyt Małego Kamienia. Tutaj wśród skał był ukryty lampion z PK 4. Pojawiły się także jeżyny, które będą nam utrudniały życie, aż do następnego PK.

I znowu bezdrożami schodzimy w dół. Z pola widzenia znikły, gdzieś napotkane zespoły i nasi rywale w wędrówce. Sami mamy problemy nawigacyjne, gdyż pojawiają się koryta nowych strumieni. Przez chwilę chcemy wchodzić na przeciwległe zbocze, jednak igła kompasu koryguje nasze zamiary. Kolejny jar ze strumieniem i znowu dylematy. Powinniśmy wejść na przełęcz pod górą Szczob, a tu jest porządny jar, którego nie ma na mapie, ale za to kompas pokazuje dobry kierunek. Z trudem przedzieramy się przez jeżyny na sam szczyt. Konsekwentnie trzymamy kierunek i z prawdziwą satysfakcją widzimy naszą górkę z lampionem, a także zespół seniorów, który w dużym tempie mija nas na zejściu.

Zbiegamy na łąki, by za chwilę otwartym podejściem wejść na naszą znajomą Horę, gdzie po drugiej stronie, tuż pod grzbietem, w strumieniu, jest nasz ostatni PK 6. Widać stąd bazę, do której dobiegamy po kilku minutach walcząc tym samym o lepszy wynik (4.54). Z okien szkoły można podziwiać jak następne zespoły zbiegają ze zbocza finiszując do mety. Najlepsi już dużo wcześniej dotarli do bazy, a teraz podziwiają rywalizację pozostałych. Mimo, że limit mijał o godzinie 15.00 to jednak ostatni wracali już po zmierzchu.

Ostatecznie w kategorii zespołów męskich sklasyfikowano tylko trzy zespoły, a prowadzący Sławek Łabuziński z Pawłem Moszkowiczem utrzymali swoją przewagę. Jeszcze tylko dwóch zawodników ukończyło trasę, ale ze zdekompletowanych zespołów. Także w mixtach prowadząca para Maria Maj i Adam Wojciechowski utrzymali swoją przewagę, ale za to walka o 2 miejsce toczyła się do końca między Magdą Łączak z Pawłem Dybkiem, a Olą Dzik i Markiem Woźniczką. Za nimi na 4 miejscu dwa zespoły Jacka i Krzyśka Płonków. Wśród weteranów walka o palmę pierwszeństwa toczyła się na całej trasie. Jednak nasi południowi sąsiedzi Jan Kosut i Milan Mitelman okazali się tym razem mocniejsi od drugiego zespołu Jasia Gracjasza i Zenona Krzysztonka. W weterańskich mikstach ze sporą przewagą wygrała para Slavka Cahlowa i Jaroslav Rapant, przed broniącą drugiego miejsca parą w składzie Stanisław Kruczek z Alicją Banasiak. Tuż za nimi była kolejna para zza południowej granicy.

Wszystkie zespoły, które zajęły trzy pierwsze miejsca otrzymały pamiątkowe medale podczas podsumowania imprezy. Wielu odgrażało się, że wezmą rewanż w następnym roku, za to, że nie udało im się pokonać jeżyn i błota Beskidu niskiego. Teren stawiał wysokie wymagania przed uczestnikami i skłaniał do wyrażenia dużego szacunku dla organizatorów, którzy podjęli trud organizacji tych zawodów w tak ciekawym terenie. Jesteśmy bogatsi o nowe doświadczenia po tej imprezie i na pewno będziemy wspominać swoje wrażenia z trasy i z kontaktów z dziką naturą.

Wspominał Andrzej Krochmal

z Oldboys Warsaw Team

zdjęcia z trasy na stronie: http://www.napieraj.pl